Zapięłam swój płaszcz w kartkę od Burberry pod samą
szyję, a w okół niej zawinęłam kaszmirowy szal w kolorze ecru, który intensywnie pachniał Prada Candy. Przyjrzałam się w lustrze, wiszącym w
przedpokoju i wygładziłam niewidoczne fałdki.
- Te
buty zawsze kojarzyły mi się z kopytami konia- zaśmiał się Michael, mój młodszy
brat.- Nie rozumiem, jak możesz w nich chodzić- dodał, wskazując ruchem głowy
na moje skórzane lity, które miałam na nogach. Szczerze, to też mi się nie
podobały, ale dostałam je w prezencie od Santany, mojej starszej siostry.
- To nie jest twoja sprawa- odburknęłam, schylając się po torbę, z której wyciągnęłam kluczyki do mojego Audi.- Ale jeśli nie chcesz zacząć dojeżdżać komunikacją miejską do szkoły, to lepiej się zamknij- uśmiechnęłam się triumfalnie, bo Michaelowi natychmiast zrzedła mina.
- Nieważne- machnął dłonią i wyszedł z naszego
apartamentu.
Mieszkałam wraz z rodzicami i braćmi, młodszym Michaelem i starszym Adamem w najbardziej zaludnionym mieście Kanady- w Toronto. Rodzice mieli prywatną klinikę stomatologiczną, a Santana, najstarsza z rodzeństwa studiowała drugi rok prawa w Nowym Jorku. Muszę przyznać że byliśmy szczęśliwą rodziną.
- Co
to za dziewczyna, z którą przesiadujesz na lunchu od kilku dni?- zapytałam, gdy
ruszyliśmy z parkingu. Byłam skupiona na drodze, ale kątem oka widziałam, jak Michael odwraca głowę w stronę okna, aby ukryć rumieniec, który wkradł się na
jego policzki.
- To nie jest twoja sprawa- mruknął po chwili
milczenia.- Ale skoro już musisz wiedzieć, to ma na imię Dominica- dodał i
chociaż był odwrócony w drugą stronę, to wiedziałam, że się uśmiecha.
- Dominica- powtórzyłam po nim, bębniąc palcami w
kierownicę, kiedy staliśmy na czerwonym świetle.- To młodsza siostra Jake'a?-
zawołałam wesoło po głębszym zastanowieniu.
- I co z tego?- spytał, spoglądając na mnie. Dalej
miał widocznie zaróżowione policzki.
- Nic- wzruszyłam ramionami.- Anne mówiła, że jest bardzo sympatyczna. Były w zeszłym tygodniu na wspólnych zakupach.
- Wiem- odparł, grzebiąc w kieszeni kurtki, bo jego telefon zaczął dzwonić.
Znowu
zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle. Przysięgam, ale dzisiaj nie trafiliśmy
jeszcze na zielone światło. Ukradkiem spojrzałam na wyświetlacz telefonu.
Zazwyczaj tego nie robię, wierzcie mi, ale tym razem ciekawość była silniejsza.
-
Zielone. Jedź- wysyczał Michael, kiedy
przyłapał mnie na czytaniu. - Czy to przypadkiem nie ty uczyłaś mnie, że nie
czyta się cudzej korespondencji?- zapytał, a na jego twarz wkradł się cwany uśmieszek.- Dobra, masz mnie- westchnęłam zrezygnowana.- I tak
nic nie zobaczyłam, ale dam sobie ręce uciąć, że to Dominica- uśmiechnęłam się
złośliwie.
- Może i ona- powiedział tajemniczo, chowając telefon do plecaka.- O której jest dzisiaj mecz?- spytał, zmieniając temat.
- O szesnastej- powiedziałam, skręcając w ulicę, przy której mieściła się nasza szkoła. - Czemu pytasz? Zawsze wydawało mi się, że koszykówka to nie twoja bajka- dodałam, parkując samochód.- Czyżbyś zmienił dyscyplinę?
- Nie- prychnął.- Piłka nożna całym moim życiem- powiedział, całują herb jakiejś drużyny, który nosił przy kluczach.- Po prostu chce, żebyś zawiozła mnie dzisiaj na trening. To jak będzie?- spytał, wysiadając z samochodu.
- Odwiozę- odparłam krótko, otwierając bagażnik i wyjmując z niego projekt na zajęcia artystyczne.
- Dzięki- odpowiedział, trzaskając głośno drzwiami mojego nowego samochodu.
- Ile razy mam ci mówić, żebyś nimi nie trzaskał?!-
warknęłam, uderzając go lekko w ramię.-
Można to zrobić delikatniej- dodałam, kiedy klapa bagażnika wyślizgnęła mi się z rąk i zamknęła z wielkim hukiem.
- Nieważne- powiedział Michael, próbując się nie
śmiać.- Do później- dodał, idąc w stronę budynku w wiktoriańskim stylu, w
którym mieściła się nasza szkoła.
Dzisiejszy poranek to moja wychowawcza porażka.
- Oczywiście- odparłam, całując delikatnie mojego chłopaka.- Nie mogłabym przegapić takiej okazji- uśmiechnęłam się szeroko.
Musicie wiedzieć, że pomimo tego, iż nie przepadam za koszykówką, to uwielbiam kibicować szkolnej drużynie i nie tylko dlatego, że Mike był kapitanem. Albo dlatego, że grał w niej także mój starszy brat.
- Musimy to wygrać, jeśli chcemy awansować- powiedział, poprawiając plecak, który zaczął spadać z jego ramienia.
Mike mówił o meczu bez przerwy od kilku tygodni. Wiem, że był zarówno podekscytowany jaki i zdenerwowany.
- Przecież Mercont Devils to najlepsza drużyna w całej Kandzie-
powiedziałam, posyłając Mike'owi uspakajające spojrzenie.
- Cieszę się, że będziesz na trybunach- odparł,
uśmiechając się lekko.
- Będę zdzierać gardło, jak zawsze- powiedziałam, gdy telefon w mojej torbie zawibrował i zaczęłam ją przeszukiwać. Na ekranie wyświetliło się "Anne", więc pocałowałam Mike'a na pożegnanie i odebrałam, kierując się w stronę damskiej łazienki.
-
Cześć, laska- zaświergotała, Anne , a ja wywróciłam swoimi zielonymi oczami.- Znowu nie było cię na chemii- powiedziałam oskarżycielskim tonem, ale Anne zaśmiała się cicho.- Na palcach jednej ręki mogę
policzyć twoje obecności u Smith- syknęłam, zamykając za sobą drzwi od toalety.- Wybierzesz się dzisiaj ze mną na zakupy świąteczne?-
spytała, puszczając moją uwagę o frekwencji mimo uszu.
- Dzisiaj jest mecz- odparłam, chociaż szczerze zdziwiłabym się, gdyby Anne o tym pamiętała, a tym bardziej, jeśli uznałaby, że mecz jest lepszym pomysłem na spędzenie piątku niż zakupy.
- Masz rację!- zawołała wesoło.- Wiesz, że ponoć w przeciwnej drużynie są niezłe cicha?- zapytała, a w jej głosie można było wyczuć ekscytację. Anne, odkąd zerwała z Peterem, rzuca się na wszystkich przystojnych chłopaków, jak wygłodniała hiena.
- Pewnie tak, ale w naszej też są- stwierdziłam, przytrzymując ramieniem telefon przy uchu, bo chciałam umyć ręce.
- Jakoś obcy bardziej mnie intrygują- powiedziała to w tak śmieszny sposób, że nie wytrzymałam i roześmiałam się.
- Mam po ciebie przyjechać?- spytałam, zakręcając kurek z ciepłą wodą i wycierając dłonie w spodnie, jak to miałam w zwyczaju.
- Byłoby świetnie!- powiedziała wyraźnie uradowana, bo sama była pozbawiona środka transportu. Dwa tygodnie temu skasowała BMW taty, a miesiąc wcześniej Mercedesa starszego brata. Nie żeby to był jakiś problem dla McDonaldów, bo rodzina Anne była obrzydliwie bogata.
Rozmawiałam jeszcze z Anne przez kilka minut, ale usłyszałam dzwonek i pobiegłam na ostatnią lekcję w tygodniu, czyli hiszpański. Właściwie już czułam weekend, bo zajęcia u pani Conbonero, która była rodowitą Hiszpanka, to czysta przyjemność. Niemniej jednak lekcja, to lekcja i wierciłam się na krześle przez półgodziny, aż wybiło południe i chowając wszystkie książki do torby, wyszłam z klasy.
Mecz o awans było tak ważnym wydarzeniem w naszej szkole, że dyrektor skrócił lekcje, aby wszyscy zdążyli pojechać do domów, a potem wrócić kibicować szkolnej drużynie.
Mocno pchnęłam drewniane drzwi i wyszłam na zewnątrz. Wzdrygnęłam się, gdy uderzyło mnie chłodne powietrze. Płatki śniegu zamarzały w rześkim grudniowym wietrze, więc kiedy szłam do samochodu musiałam pochylić głowę. Moje długie włosy powiewały na wietrze, a na policzkach czułam ukłucia drobinek lodu.
Wsiadłam do samochodu, dziękując Bogu za to, że nie muszę czekać na przystanku na autobus, które kursowały z dużym opóźnieniem. Wahałam się, czy włączyć płytę Coldplay'a, czy może jednak U2, ale byłam przekonana, że przed meczem oraz w przerwach z głośników będzie słychać głos Bono, więc zdecydowałam się na radio w nadziei na to, że puszczą coś świątecznego.
- To najostrzejsza zimna od dziesięciu lat. Padły dzisiaj rekordy zimna. Całą Kanadę sparaliżowały ogromne opady śniegu- poinformował spiker skrzeczącym głosem. Potem mówił coś o balu charytatywnym i meczu hokeja. - A teraz coś dla fanów muzyki lat 70tych. Elvis Presley i Jailhouse Rock.
Rzuciłam telefon na siedzenie obok i podśpiewując pod nosem, odpaliłam samochód i ruszyłam z parkingu.
Miałam ogromną ochotę na kawę ze Starbucksa, ale obiecałam mamie, że pomogę jej w przygotowaniu kolacji dla gości, więc musiałam jechać prosto do domu, żeby wyrobić się przed meczem. To było dość dziwne, bo rodzice owszem, wychodzili średnio pięć razy w miesiącu na kolacje z współpracownikami, ale rzadko zapraszali kogoś do nas. Mieli żelazne zasady, a jedną z nich była: "nie przenosimy pracy do domu".
Gdy wróciłam do mieszkania mamy jeszcze nie było, ale za to zastałam swojego brata z kolegą, którzy jak zwykle siedzieli przed telewizorem.
- Cześć- przywitałam się, opierając się o framugę drzwi.
- O, April- powiedział speszony Tim. Zawsze się mnie wstydził, co jest trochę dziwne, bo znamy się naprawdę długo, ale często odnosiłam wrażenie, że ten chłopak się po prostu we mnie podkochiwał.
Kiwnęłam głową w stronę Tima i uśmiechnęłam się lekko.
- Mama zaraz wróci- powiedział Michael, nie odrywając wzroku od telewizora.
- Rozumiem, że nie masz zamiaru nam pomóc?- spytałam, ale to brzmiało bardziej jak stwierdzenie.
- Mamy ciekawsze rzeczy do roboty- mruknął, sięgając po popcorn.- Poza tym nie chcę czegoś zepsuć.
Już otwierałam usta, aby powiedzieć mu, że jest nierobem i nic by mu się nie stało, gdyby choć raz nam pomógł, ale do domu weszła mama.
- Wróciłam, kochani!- zaświergotała wesoło, uśmiechają się do nas ciepło, gdy mijała salon.
Machnęła zrezygnowana ręką i wyszłam do kuchni.
-Och, April, kochanie, dobrze, że już jesteś- powiedziała, całując mnie w policzek.- Mamy naprawdę dużo roboty- dodała, niemal natychmiast zabierając się za robotę.
- I mało czasu- odparłam, zabierając się za wypakowywanie zakupów z ekologicznych toreb. Tak, moja rodzina miała świra na punkcie ekologii, a w szczególności moja mama.
- Spotkałam dzisiaj rano panią McDonald i po prostu nie wierzę, że Anne rozbiła kolejny samochód- pokręciła głową, obierając cebulę.
- Tak, dlatego dzisiaj po nią jadę- powiedziałam, krojąc warzywa.
- Naprawdę kocham tą dziewczynę, jest taka inteligenta i sympatyczna, ale dlaczego taka roztrzepana i nierozsądna?- spytała, nie oczekując odpowiedzi, a ja roześmiała się. Anne po prostu taka była.
- Dlaczego dzisiaj organizujecie spotkanie w domu?- spytałam, bo naprawdę mnie to ciekawiło.
- Bo to nie jest spotkanie służbowe, kochanie- odparła.
- No tak- westchnęłam.- O tym nie pomyślałam.
- Zawieziesz chłopców na trening?- spytała mnie.
- Obiecałam Michaelowi już rano- odparłam, otwierając karton z pomidorami.
- Kochanie, uważaj, wybrudzisz się!- zawołała troskliwym głosem mama, ponieważ moja niezdarność spowodowała, że otworzyłam opakowanie w złym miejscu i czerwona maź spływała prosto na moje nowe spodnie.
Chwyciłam papierowy ręcznik i próbowałam wytrzeć pomidory, ale w rezultacie zrobiłam jeszcze większą plamę. W zasadzie mało mnie to obchodziło, bo spodnie były bardzo ciasne i z całą pewnością nie miałam zamiaru za nimi płakać.
- Idziesz z Mikiem i Adamem na zabawę po meczu?- zagaiła mama, wrzucając pokrojone papryki do garnka z wrzątkiem.
- Pewnie tak- wzruszyłam ramionami nieco speszona, ponieważ mama doskonale wiedziała, że zawsze chodzę na tego typu imprezy. Mój chłopak jest kapitanem, a Adam jest czołowym zawodnikiem, więc jak mogłabym nie iść?
Pomagałam mamie jeszcze przez dobre pół godziny, aż w końcu kazała zając mi się sobą.
- Dobra, April zmykaj się ubierać, jeśli nie chcesz się spóźnić- powiedziała, a gdy wychodziłam z kuchni słyszałam jak nuci "White Christmas".
Wyciągnęłam z szafy marmurkowe, przyległe spodnie i ciemnozieloną luźniejszą koszulkę z guziczkami na piersiach. Przyjrzałam się w lustrze i uznałam, że wyglądam całkiem nieźle. Nie chciałam się zbytnio stroić, bo w końcu to wydarzenie sportowe, ale za duże bluzy zdecydowanie nie są w moim typie, więc nie zamierzałam niczego takiego na siebie ubierać. Poprawiałam włosy i nałożyłam na usta jeszcze jedną warstwę różowego błyszczyka. Akurat kiedy wrzucałam od czarnej, skórzanej torebki portfel, klucze i aparat do pokoju wszedł Michael.
- Prosiłam cię tyle razy, abyś pukał- powiedziała, nie podnosząc głowy znad torebki.
- Skąd wiesz, że to ja?- zaperzył się.
- Tylko ty w naszej rodzinie nie pukasz, zanim wejdziesz- powiedziałam i pstryknęłam go w nos.-Pośpiesz się- zaśmiała się, mijając go w drzwiach.
- Jeśli sądziłaś, że to, co dzieje się na zewnątrz, to szaleństwo, to co powiesz na to?- spytała Anne śmiejąc się, gdy weszłyśmy na halę.
- O Boże- jęknęłam.- Gdzie my teraz usiądziemy?- wykrzywiłam usta i spojrzałam na Anne, która jak zawsze wzruszyła tylko ramionami.
Stałyśmy w przejściu, jak kompletne idiotki, gdy w końcu zauważyłam Margaret, która do nas machała. Dostrzegłam ulgę na jej twarzy. Pewnie także czuła się jak idiotka, kiedy machała do nas przez parę minut, a my nie reagowałyśmy. Z trudem przepchałyśmy się przez tłum uczniów, rodziców, nauczycieli i Bóg wie jeszcze kogo.
- Już myślałam, że nie dotrzecie!- zawołała Margaret, witając się z nami buziakami w policzek.
- Jeszcze półgodziny, Mags- powiedziałam, siadając obok niej.- To jakieś czyste szaleństwo-pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Chyba nigdy nie było takiej frekwencji, co nie?- powiedziała, częstując nas popcornem.
- Bo jeszcze nigdy nie mieliśmy tak dobrej drużyny- odezwał się Daniel, mój partner w laboratorium chemicznym, i uśmiechnął się do mnie szeroko.
Hala była wypełniona po brzegi. Właściwie ciężko było określić czyjej drużyny kibiców było więcej. Mike obiecał, że z pierwszym gwizdkiem ruszą do ataku i nie odpuszczą aż do ostatniej sekundy. Miałam nadzieję, że wygrają. Nie wyobrażałam sobie, jak dam radę znieść potem Mike'a, a przede wszystkim Adama.
- Przestań się nim tak ekscytować- jęknęłam, ignorując chłopaka, o którym mówiła Anne, ponieważ byłam skupiona na śledzeniu każdego ruchu Mike'a, okazjonalnie zwracałam uwagę na Adama i Anthony'ego.
- Jesteś ślepa?- prychnęła, przyglądając mi się, jakbym była przybyszem z innej planety.
- Mam chłopaka- odparłam, wywracając oczami chyba
setny raz tego dnia.
- To, że ci się podoba, to jeszcze nie zbrodnia- powiedziała, poprawiając włosy.- Przecież nie musisz iść z nim do łóżka.
- Och, zamknij się, Anne- warknęłam, a ona zrobiła
minę w stylu "przecież-nie-powiedziałam-niczego-złego". - Dobra- jęknęłam,
przeciągając literkę "o".- Który to ten zabójczo przystojny?
- Właśnie rzuca- Anne zapiszczała chyba nieco za głośno, bo Joanne, siedząca obok nas rzuciła nam złowrogie spojrzenie. I nie wiem, czy była zła, dlatego, że też spodobał jej się ten chłopak, czy dlatego, że tydzień temu złamała stopę i nie mogła paradować w stroju cheerleaderki.
Spojrzałam na chłopaka, którego wskazała mi Anne i zrozumiałam, dlaczego moja przyjaciółka ciągle o nim mówiła. Miał idealne włosy, które wyglądały tak, pomimo tego, że był rozczochrany, a jego umięśnione ręce były wytatuowane. Stanął na chwilę tyłem do nas, a ja spojrzałam na jego koszulkę, a raczej na nazwisko, które się na niej znajdowało.
- O Boże- wymamrotałam, będąc w szoku, a moje serce zaczęło bić szybciej.- Co on ma napisane na koszulce?- spytałam Anne, bo pomyślałam, że to może mój wzrok płata mi figle.
- Toronto Academy- odparła zdezorientowana Anne.
- Pytam o nazwisko- jęknęłam zniecierpliwiona.
- Bieber chyba- powiedziała, mrużąc przy tym oczy.- Tak, Bieber- zachichotała.- Ty to masz głowę. Znajdę go na facebooku- powiedziała, wyjmując ze spodni iPhone'a.
- Nic nie rozumiesz. To o tym mówił Michael- powiedział bardziej do siebie niż do Anne.
Justin wrócił.
- To nie jest twoja sprawa- odburknęłam, schylając się po torbę, z której wyciągnęłam kluczyki do mojego Audi.- Ale jeśli nie chcesz zacząć dojeżdżać komunikacją miejską do szkoły, to lepiej się zamknij- uśmiechnęłam się triumfalnie, bo Michaelowi natychmiast zrzedła mina.
Mieszkałam wraz z rodzicami i braćmi, młodszym Michaelem i starszym Adamem w najbardziej zaludnionym mieście Kanady- w Toronto. Rodzice mieli prywatną klinikę stomatologiczną, a Santana, najstarsza z rodzeństwa studiowała drugi rok prawa w Nowym Jorku. Muszę przyznać że byliśmy szczęśliwą rodziną.
- Nic- wzruszyłam ramionami.- Anne mówiła, że jest bardzo sympatyczna. Były w zeszłym tygodniu na wspólnych zakupach.
- Wiem- odparł, grzebiąc w kieszeni kurtki, bo jego telefon zaczął dzwonić.
- Może i ona- powiedział tajemniczo, chowając telefon do plecaka.- O której jest dzisiaj mecz?- spytał, zmieniając temat.
- O szesnastej- powiedziałam, skręcając w ulicę, przy której mieściła się nasza szkoła. - Czemu pytasz? Zawsze wydawało mi się, że koszykówka to nie twoja bajka- dodałam, parkując samochód.- Czyżbyś zmienił dyscyplinę?
- Nie- prychnął.- Piłka nożna całym moim życiem- powiedział, całują herb jakiejś drużyny, który nosił przy kluczach.- Po prostu chce, żebyś zawiozła mnie dzisiaj na trening. To jak będzie?- spytał, wysiadając z samochodu.
- Odwiozę- odparłam krótko, otwierając bagażnik i wyjmując z niego projekt na zajęcia artystyczne.
- Dzięki- odpowiedział, trzaskając głośno drzwiami mojego nowego samochodu.
*
-
Cześć, kochanie- wyszeptał Mike do mojego ucha, gdy kupowałam ciepłą czekoladę
w automacie przy schodach. Moje nozdrza drażnił zapach Axe, którymi zawsze
obficie się pryskał.- Będziesz dzisiaj na meczu?- spytał, gdy się odwróciłam.- Oczywiście- odparłam, całując delikatnie mojego chłopaka.- Nie mogłabym przegapić takiej okazji- uśmiechnęłam się szeroko.
Musicie wiedzieć, że pomimo tego, iż nie przepadam za koszykówką, to uwielbiam kibicować szkolnej drużynie i nie tylko dlatego, że Mike był kapitanem. Albo dlatego, że grał w niej także mój starszy brat.
- Musimy to wygrać, jeśli chcemy awansować- powiedział, poprawiając plecak, który zaczął spadać z jego ramienia.
Mike mówił o meczu bez przerwy od kilku tygodni. Wiem, że był zarówno podekscytowany jaki i zdenerwowany.
- Będę zdzierać gardło, jak zawsze- powiedziałam, gdy telefon w mojej torbie zawibrował i zaczęłam ją przeszukiwać. Na ekranie wyświetliło się "Anne", więc pocałowałam Mike'a na pożegnanie i odebrałam, kierując się w stronę damskiej łazienki.
- Dzisiaj jest mecz- odparłam, chociaż szczerze zdziwiłabym się, gdyby Anne o tym pamiętała, a tym bardziej, jeśli uznałaby, że mecz jest lepszym pomysłem na spędzenie piątku niż zakupy.
- Masz rację!- zawołała wesoło.- Wiesz, że ponoć w przeciwnej drużynie są niezłe cicha?- zapytała, a w jej głosie można było wyczuć ekscytację. Anne, odkąd zerwała z Peterem, rzuca się na wszystkich przystojnych chłopaków, jak wygłodniała hiena.
- Pewnie tak, ale w naszej też są- stwierdziłam, przytrzymując ramieniem telefon przy uchu, bo chciałam umyć ręce.
- Jakoś obcy bardziej mnie intrygują- powiedziała to w tak śmieszny sposób, że nie wytrzymałam i roześmiałam się.
- Mam po ciebie przyjechać?- spytałam, zakręcając kurek z ciepłą wodą i wycierając dłonie w spodnie, jak to miałam w zwyczaju.
- Byłoby świetnie!- powiedziała wyraźnie uradowana, bo sama była pozbawiona środka transportu. Dwa tygodnie temu skasowała BMW taty, a miesiąc wcześniej Mercedesa starszego brata. Nie żeby to był jakiś problem dla McDonaldów, bo rodzina Anne była obrzydliwie bogata.
Rozmawiałam jeszcze z Anne przez kilka minut, ale usłyszałam dzwonek i pobiegłam na ostatnią lekcję w tygodniu, czyli hiszpański. Właściwie już czułam weekend, bo zajęcia u pani Conbonero, która była rodowitą Hiszpanka, to czysta przyjemność. Niemniej jednak lekcja, to lekcja i wierciłam się na krześle przez półgodziny, aż wybiło południe i chowając wszystkie książki do torby, wyszłam z klasy.
Mecz o awans było tak ważnym wydarzeniem w naszej szkole, że dyrektor skrócił lekcje, aby wszyscy zdążyli pojechać do domów, a potem wrócić kibicować szkolnej drużynie.
Mocno pchnęłam drewniane drzwi i wyszłam na zewnątrz. Wzdrygnęłam się, gdy uderzyło mnie chłodne powietrze. Płatki śniegu zamarzały w rześkim grudniowym wietrze, więc kiedy szłam do samochodu musiałam pochylić głowę. Moje długie włosy powiewały na wietrze, a na policzkach czułam ukłucia drobinek lodu.
Wsiadłam do samochodu, dziękując Bogu za to, że nie muszę czekać na przystanku na autobus, które kursowały z dużym opóźnieniem. Wahałam się, czy włączyć płytę Coldplay'a, czy może jednak U2, ale byłam przekonana, że przed meczem oraz w przerwach z głośników będzie słychać głos Bono, więc zdecydowałam się na radio w nadziei na to, że puszczą coś świątecznego.
- To najostrzejsza zimna od dziesięciu lat. Padły dzisiaj rekordy zimna. Całą Kanadę sparaliżowały ogromne opady śniegu- poinformował spiker skrzeczącym głosem. Potem mówił coś o balu charytatywnym i meczu hokeja. - A teraz coś dla fanów muzyki lat 70tych. Elvis Presley i Jailhouse Rock.
Rzuciłam telefon na siedzenie obok i podśpiewując pod nosem, odpaliłam samochód i ruszyłam z parkingu.
Miałam ogromną ochotę na kawę ze Starbucksa, ale obiecałam mamie, że pomogę jej w przygotowaniu kolacji dla gości, więc musiałam jechać prosto do domu, żeby wyrobić się przed meczem. To było dość dziwne, bo rodzice owszem, wychodzili średnio pięć razy w miesiącu na kolacje z współpracownikami, ale rzadko zapraszali kogoś do nas. Mieli żelazne zasady, a jedną z nich była: "nie przenosimy pracy do domu".
Gdy wróciłam do mieszkania mamy jeszcze nie było, ale za to zastałam swojego brata z kolegą, którzy jak zwykle siedzieli przed telewizorem.
- Cześć- przywitałam się, opierając się o framugę drzwi.
- O, April- powiedział speszony Tim. Zawsze się mnie wstydził, co jest trochę dziwne, bo znamy się naprawdę długo, ale często odnosiłam wrażenie, że ten chłopak się po prostu we mnie podkochiwał.
Kiwnęłam głową w stronę Tima i uśmiechnęłam się lekko.
- Mama zaraz wróci- powiedział Michael, nie odrywając wzroku od telewizora.
- Rozumiem, że nie masz zamiaru nam pomóc?- spytałam, ale to brzmiało bardziej jak stwierdzenie.
- Mamy ciekawsze rzeczy do roboty- mruknął, sięgając po popcorn.- Poza tym nie chcę czegoś zepsuć.
Już otwierałam usta, aby powiedzieć mu, że jest nierobem i nic by mu się nie stało, gdyby choć raz nam pomógł, ale do domu weszła mama.
- Wróciłam, kochani!- zaświergotała wesoło, uśmiechają się do nas ciepło, gdy mijała salon.
Machnęła zrezygnowana ręką i wyszłam do kuchni.
-Och, April, kochanie, dobrze, że już jesteś- powiedziała, całując mnie w policzek.- Mamy naprawdę dużo roboty- dodała, niemal natychmiast zabierając się za robotę.
- I mało czasu- odparłam, zabierając się za wypakowywanie zakupów z ekologicznych toreb. Tak, moja rodzina miała świra na punkcie ekologii, a w szczególności moja mama.
- Spotkałam dzisiaj rano panią McDonald i po prostu nie wierzę, że Anne rozbiła kolejny samochód- pokręciła głową, obierając cebulę.
- Tak, dlatego dzisiaj po nią jadę- powiedziałam, krojąc warzywa.
- Naprawdę kocham tą dziewczynę, jest taka inteligenta i sympatyczna, ale dlaczego taka roztrzepana i nierozsądna?- spytała, nie oczekując odpowiedzi, a ja roześmiała się. Anne po prostu taka była.
- Dlaczego dzisiaj organizujecie spotkanie w domu?- spytałam, bo naprawdę mnie to ciekawiło.
- Bo to nie jest spotkanie służbowe, kochanie- odparła.
- No tak- westchnęłam.- O tym nie pomyślałam.
- Zawieziesz chłopców na trening?- spytała mnie.
- Obiecałam Michaelowi już rano- odparłam, otwierając karton z pomidorami.
- Kochanie, uważaj, wybrudzisz się!- zawołała troskliwym głosem mama, ponieważ moja niezdarność spowodowała, że otworzyłam opakowanie w złym miejscu i czerwona maź spływała prosto na moje nowe spodnie.
Chwyciłam papierowy ręcznik i próbowałam wytrzeć pomidory, ale w rezultacie zrobiłam jeszcze większą plamę. W zasadzie mało mnie to obchodziło, bo spodnie były bardzo ciasne i z całą pewnością nie miałam zamiaru za nimi płakać.
- Idziesz z Mikiem i Adamem na zabawę po meczu?- zagaiła mama, wrzucając pokrojone papryki do garnka z wrzątkiem.
- Pewnie tak- wzruszyłam ramionami nieco speszona, ponieważ mama doskonale wiedziała, że zawsze chodzę na tego typu imprezy. Mój chłopak jest kapitanem, a Adam jest czołowym zawodnikiem, więc jak mogłabym nie iść?
Pomagałam mamie jeszcze przez dobre pół godziny, aż w końcu kazała zając mi się sobą.
- Dobra, April zmykaj się ubierać, jeśli nie chcesz się spóźnić- powiedziała, a gdy wychodziłam z kuchni słyszałam jak nuci "White Christmas".
Wyciągnęłam z szafy marmurkowe, przyległe spodnie i ciemnozieloną luźniejszą koszulkę z guziczkami na piersiach. Przyjrzałam się w lustrze i uznałam, że wyglądam całkiem nieźle. Nie chciałam się zbytnio stroić, bo w końcu to wydarzenie sportowe, ale za duże bluzy zdecydowanie nie są w moim typie, więc nie zamierzałam niczego takiego na siebie ubierać. Poprawiałam włosy i nałożyłam na usta jeszcze jedną warstwę różowego błyszczyka. Akurat kiedy wrzucałam od czarnej, skórzanej torebki portfel, klucze i aparat do pokoju wszedł Michael.
- Prosiłam cię tyle razy, abyś pukał- powiedziała, nie podnosząc głowy znad torebki.
- Skąd wiesz, że to ja?- zaperzył się.
- Tylko ty w naszej rodzinie nie pukasz, zanim wejdziesz- powiedziałam i pstryknęłam go w nos.-Pośpiesz się- zaśmiała się, mijając go w drzwiach.
*
Byłyśmy na miejscu sporo przed czasem, a na parkingu już brakowało miejsc. Nie chciałabym być na miejscu tych, którzy dopiero zamierzali przyjechać. - Jeśli sądziłaś, że to, co dzieje się na zewnątrz, to szaleństwo, to co powiesz na to?- spytała Anne śmiejąc się, gdy weszłyśmy na halę.
- O Boże- jęknęłam.- Gdzie my teraz usiądziemy?- wykrzywiłam usta i spojrzałam na Anne, która jak zawsze wzruszyła tylko ramionami.
Stałyśmy w przejściu, jak kompletne idiotki, gdy w końcu zauważyłam Margaret, która do nas machała. Dostrzegłam ulgę na jej twarzy. Pewnie także czuła się jak idiotka, kiedy machała do nas przez parę minut, a my nie reagowałyśmy. Z trudem przepchałyśmy się przez tłum uczniów, rodziców, nauczycieli i Bóg wie jeszcze kogo.
- Już myślałam, że nie dotrzecie!- zawołała Margaret, witając się z nami buziakami w policzek.
- Jeszcze półgodziny, Mags- powiedziałam, siadając obok niej.- To jakieś czyste szaleństwo-pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Chyba nigdy nie było takiej frekwencji, co nie?- powiedziała, częstując nas popcornem.
- Bo jeszcze nigdy nie mieliśmy tak dobrej drużyny- odezwał się Daniel, mój partner w laboratorium chemicznym, i uśmiechnął się do mnie szeroko.
Hala była wypełniona po brzegi. Właściwie ciężko było określić czyjej drużyny kibiców było więcej. Mike obiecał, że z pierwszym gwizdkiem ruszą do ataku i nie odpuszczą aż do ostatniej sekundy. Miałam nadzieję, że wygrają. Nie wyobrażałam sobie, jak dam radę znieść potem Mike'a, a przede wszystkim Adama.
- Przestań się nim tak ekscytować- jęknęłam, ignorując chłopaka, o którym mówiła Anne, ponieważ byłam skupiona na śledzeniu każdego ruchu Mike'a, okazjonalnie zwracałam uwagę na Adama i Anthony'ego.
- Jesteś ślepa?- prychnęła, przyglądając mi się, jakbym była przybyszem z innej planety.
- To, że ci się podoba, to jeszcze nie zbrodnia- powiedziała, poprawiając włosy.- Przecież nie musisz iść z nim do łóżka.
- Właśnie rzuca- Anne zapiszczała chyba nieco za głośno, bo Joanne, siedząca obok nas rzuciła nam złowrogie spojrzenie. I nie wiem, czy była zła, dlatego, że też spodobał jej się ten chłopak, czy dlatego, że tydzień temu złamała stopę i nie mogła paradować w stroju cheerleaderki.
- O Boże- wymamrotałam, będąc w szoku, a moje serce zaczęło bić szybciej.- Co on ma napisane na koszulce?- spytałam Anne, bo pomyślałam, że to może mój wzrok płata mi figle.
- Pytam o nazwisko- jęknęłam zniecierpliwiona.
- Nic nie rozumiesz. To o tym mówił Michael- powiedział bardziej do siebie niż do Anne.
Justin wrócił.